Mimo, iż w restauracji było zajętych zaledwie kilka stolików, a obsługa tułała
się w pobliżu, parę minut trzeba było poczekać na podanie kart. Obyło się bez
uprzejmego „dzień dobry” i zakończyło „rzuceniem” kart na stół. Jednak
najważniejsze jest przecież szeroko rozumiane jedzenie, które ma zostać
zaserwowane.
Zwykle podawana kawa jest gorzka, aby móc ją odpowiednio dosłodzić
w zależności od upodobań. Takiej możliwości niestety nam nie dano, a szkoda, bo
cukru nam nie pożałowano :P I tak dobrze, że nie rozmieszałyśmy bitej śmietany usytuowanej na powierzchni napoju :P Deser,
który stanowiła pannacotta z bitą śmietaną i syropem malinowym, był z kolei bardzo
smaczny, choć nie za dużych rozmiarów.
Podsumowując, jak na restaurację
znajdującą się na samym środku rynku, szaleństw nie ma.
Jakim cudem ten przybytek gastronomiczny utrzymuje się tyle lat zupełnie nie rozumiem. Jeszcze za komuny do godnych polecenia NIE należał. Dobre restauracje pojawiają się i znikają jak sen a takie byleco utrzymuje się wiekami.
OdpowiedzUsuńPs. Dla mnie jakość obsługi ma pierwszorzędne wrażenie, przy miłej i profesjonalnej obsłudze nawet pewne niedociągnięcia kulinarne łatwiej mi wybaczyć i przymknąć na nie oko.